W odniesieniu do mojej poprzedniej opowieści, chciałabym podzielić się z Wami pewnym uzupełnieniem...
Dzieć nasz zwany też "Śmigiem", co nie wzięło się znikąd, ma w zwyczaju w różnych sytuacjach po prostu... "nawiewać". I to niestety najczęściej w przeciwnym kierunku do tego, w którym próbujemy się przemieszczać...
W zasadzie ostatnio doszliśmy z Panem Mężem do wniosku, (ba! jesteśmy święcie przekonani), iż Bestia robi to złośliwie i zdaje się w oparciu o sobie tylko znany ściśle tajny plan działań, nabijając się z nas z ukrycia po całej akcji. Na szczęście ostatnio (oczywiście z nieukrywaną łaską) zaczyna udawać, iż bierze pod uwagę nasze prośby (...nakazy, ...krzyki, ...............błagania) o utrzymaniu choć przez chwilę swojej małej osóbki w tzw. "bezruchu".
W załączeniu do przedstawionych w poprzedniej opowieści dramatycznych wizji związanych z lotem, chciałabym przyznać się do jeszcze jednej, związanej z przemieszczaniem się między kolejnymi bazami jakże skomplikowanej procedury lotniskowej.
Dotarłszy na lotnisko z w bólach wypracowanym pozytywnym nastawieniem, udaliśmy się w kierunku... za tłumem. Niestety po dość krótkim czasie nasz optymizm nieco zmalał.
Nasza trasa zaczęła się od przebijania się wyjątkowo żółwim tempem (gdzie śmiem twierdzić, iż rzeczony żółw zdobył by z łatwością pierwszą lokatę) do odpowiedniego numeru stanowiska wskazanego najpewniej przez specjalnie do tego celu szkoloną osobę. Następnie wiodła przez niezliczoną ilość bramek do wykrywania arsenału broni, którą oczywiście mieliśmy w planach przewieźć przez granicę, skończywszy na błądzeniu między bardziej lub mniej (..w większości "mniej") zorientowanymi ludźmi w poszukiwaniu Pani Rezydentki, która nie wiedzieć czemu zdawała się ukrywać przed nami w jakimś tajnym mini-pomieszczeniu z mikro szyldem biura podróży.
Tak więc, chcąc zapobiec wszelakim zagrożeniom związanym z powyższym chaosem panującym (jak się okazało) w różnych częściach różnych lotnisk, zaczęłam się zastanawiać w jaki sposób można ustrzec naszą Pociechę przed ewentualnym zagubieniem. (Biorąc pod uwagę Wasze ewentualne podpowiedzi, spieszę zaznaczyć, iż wstępnie odrzuciłam koncepcję wykorzystania kolczatki, paralizatora czy kajdanek).
Pomysł przyszedł mi do głowy, kiedy miesiąc temu obchodziłam swoje kolejne 18 urodziny i dostałam od teściowej przepiękne, wielobarwne pokrycie na deskę do prasowania (wybacz mi jeszcze raz!:) ...
/btw, czy wspominałam, iż lubię prasować? wiem, wiem... to zboczenie najwyższej kategorii :) /
...okazało się, że pokrowiec po kilku próbach wykorzystania nie wyraził chęci współpracy z posiadanym przeze mnie żelazkiem i stawiał opór. Cóż zrobić z takim fantem?
HA! MAM! Przecież to oczywiste! Zrobię z tego atakującego oczy materiału PLECAK DLA STASIA, co sprawi, że będzie widoczny w szalejącym lotniskowym tłumie.
Euforyczna wizja uszycia czegoś nowego, totalnie przesłoniła mi realny pogląd na sprawę... Zupełnie zapomniałam, że Dzieć będzie przecież uwięziony w wózku! gdzie raczej ciężko siedzieć z plecakiem.. no i będzie spał (mieliśmy cichą -złudną- nadzieję..)
Ale nic to, projekt został zrealizowany! co prawda tylko w 70% bo nie ma szelek, ale za to wykorzystany w 100%.
Dzieć nasz zwany też "Śmigiem", co nie wzięło się znikąd, ma w zwyczaju w różnych sytuacjach po prostu... "nawiewać". I to niestety najczęściej w przeciwnym kierunku do tego, w którym próbujemy się przemieszczać...
W zasadzie ostatnio doszliśmy z Panem Mężem do wniosku, (ba! jesteśmy święcie przekonani), iż Bestia robi to złośliwie i zdaje się w oparciu o sobie tylko znany ściśle tajny plan działań, nabijając się z nas z ukrycia po całej akcji. Na szczęście ostatnio (oczywiście z nieukrywaną łaską) zaczyna udawać, iż bierze pod uwagę nasze prośby (...nakazy, ...krzyki, ...............błagania) o utrzymaniu choć przez chwilę swojej małej osóbki w tzw. "bezruchu".
W załączeniu do przedstawionych w poprzedniej opowieści dramatycznych wizji związanych z lotem, chciałabym przyznać się do jeszcze jednej, związanej z przemieszczaniem się między kolejnymi bazami jakże skomplikowanej procedury lotniskowej.
Dotarłszy na lotnisko z w bólach wypracowanym pozytywnym nastawieniem, udaliśmy się w kierunku... za tłumem. Niestety po dość krótkim czasie nasz optymizm nieco zmalał.
Nasza trasa zaczęła się od przebijania się wyjątkowo żółwim tempem (gdzie śmiem twierdzić, iż rzeczony żółw zdobył by z łatwością pierwszą lokatę) do odpowiedniego numeru stanowiska wskazanego najpewniej przez specjalnie do tego celu szkoloną osobę. Następnie wiodła przez niezliczoną ilość bramek do wykrywania arsenału broni, którą oczywiście mieliśmy w planach przewieźć przez granicę, skończywszy na błądzeniu między bardziej lub mniej (..w większości "mniej") zorientowanymi ludźmi w poszukiwaniu Pani Rezydentki, która nie wiedzieć czemu zdawała się ukrywać przed nami w jakimś tajnym mini-pomieszczeniu z mikro szyldem biura podróży.
Tak więc, chcąc zapobiec wszelakim zagrożeniom związanym z powyższym chaosem panującym (jak się okazało) w różnych częściach różnych lotnisk, zaczęłam się zastanawiać w jaki sposób można ustrzec naszą Pociechę przed ewentualnym zagubieniem. (Biorąc pod uwagę Wasze ewentualne podpowiedzi, spieszę zaznaczyć, iż wstępnie odrzuciłam koncepcję wykorzystania kolczatki, paralizatora czy kajdanek).
Pomysł przyszedł mi do głowy, kiedy miesiąc temu obchodziłam swoje kolejne 18 urodziny i dostałam od teściowej przepiękne, wielobarwne pokrycie na deskę do prasowania (wybacz mi jeszcze raz!:) ...
/btw, czy wspominałam, iż lubię prasować? wiem, wiem... to zboczenie najwyższej kategorii :) /
...okazało się, że pokrowiec po kilku próbach wykorzystania nie wyraził chęci współpracy z posiadanym przeze mnie żelazkiem i stawiał opór. Cóż zrobić z takim fantem?
HA! MAM! Przecież to oczywiste! Zrobię z tego atakującego oczy materiału PLECAK DLA STASIA, co sprawi, że będzie widoczny w szalejącym lotniskowym tłumie.
Euforyczna wizja uszycia czegoś nowego, totalnie przesłoniła mi realny pogląd na sprawę... Zupełnie zapomniałam, że Dzieć będzie przecież uwięziony w wózku! gdzie raczej ciężko siedzieć z plecakiem.. no i będzie spał (mieliśmy cichą -złudną- nadzieję..)
Ale nic to, projekt został zrealizowany! co prawda tylko w 70% bo nie ma szelek, ale za to wykorzystany w 100%.
Rachu ciachu i po strachu. Bo burzliwych przemianach jakie w trakcie
szycia następowały w mojej głowie (tak Mężu, wiem, że chciałbyś tutaj
dodać swoją opinię ale powstrzymaj się proszę :) plecak stał się
osiedlem domków z drogami i "garażem" na auta.
Wyszło to tak:
mata złożona:
i rozwinięta:
(Zastanawiałam
się nad pokolorowaniem osiedla, ale z Panem Mężem
doszliśmy do wniosku, że zostawimy tą czynność Stasiowi "na potem":)
Przy realizacji wykorzystałam fantastyczny materiał z pewnej szwedzkiej firmy - polecam!
(nie, nie mam z tego profitów...) (...przyznaje - ubolewam :)))
(nie, nie mam z tego profitów...) (...przyznaje - ubolewam :)))
Po
przeprowadzeniu testowej serii zabaw, okazało się, iż trochę brakuje elementów pomocniczych ilustrujących opowiadane przy zabawie historyjki.
Ponieważ czasu już nie było za wiele, powycinałam po prostu kilka
drobiazgów z filcu. Tak
jak podejrzewałam, Staś nie miał zupełnie nic przeciwko takim
"prymitywnym" zabawkom, co więcej, mógł je bez ograniczeń miętolić,
gnieść, ciamkać, gubić, znajdywać i tak w kółko.
Oto i one:
Zabawa była przednia przez cały wyjazd :))
Sytuacja ta potwierdziła oczywistą (choć nie dla wszystkich zrozumiałą) oczywistość. Jakakolwiek, nawet najbardziej przypadkowa rzecz pomieszana z
nieograniczoną fantazją, która pozwala na wymyślanie szeregu historii i
sytuacji uwzględniających posiadane "akcesoria", powoduje, iż w każdym miejscu jesteśmy w stanie zająć nasze dziecko i sprawić by
wkroczyło w świat wyobraźni, który poprzez umiejętna zabawę otwieramy mu
sami.
Och Marta!
OdpowiedzUsuńPewnie się będę powtarzać ale ...
TY JESTEŚ ABSOLUTNIE GENIALNA !!! :))))
pozdrówki :)
przeogromne dzięki za komentarz i miłe słowa. Zaczęłam się zastanawiać, czy w ogóle ktoś to wszystko ogląda :))) ściski!
UsuńŚwietne po prostu! Jestem pod ogromnym wrażeniem :) Zostaję u Ciebie na dłużej i uciekam poczytać Twojego bloga :)
OdpowiedzUsuńSerdecznie zapraszam:) i dziękuję za "przycupnięcie"
OdpowiedzUsuńzaglądam tu co jakiś czas aby popatrzeć na te wszystkie cudeńka i zobaczyć co nowego Pani wymyśliła. Sama mam dwoje dzieci. Wiem jakie to ważne żeby je czymś zainteresowć i pokazać swoje pasje. Gratuluję Pani Talentu - to ogromny dar i cieszę się, że chce Pani podzielić się nim z innymi. Tak trzymać :)
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim bardzo dziękuję za poświęcony czas na komentarz. Może to dziwne ale muszę przyznać, że dodają skrzydeł :) Ogromnie mi miło słyszeć takie opinie. Jeszcze raz dziękuję i zapraszam do zaglądania :)
OdpowiedzUsuńCudowna mata, swietny pomysl!!! koniecznie musze wyprodukowac cos podobnego, chociaz watpie, zeby wyszlo tak super :p sprobuje przynajmniej jakos sobie to uproscic ;)
OdpowiedzUsuńbede z pewnoscia tu zagladac:)
serdecznie dziękuję :) zapraszam do podglądania :) mam tylko nadzieję, że pomysłów mi nie braknie :)
UsuńO mój.... to genialne jest! GENIALNE!
OdpowiedzUsuń